
14 gru #Dzieci z in vitro
Dla mnie dziecko to po prostu dziecko, bez względu na wszystko.
Jednak dla urzędników i państwa jak widać trzeba posunąć się do stygmatyzacji, bo tak jak rzeczy, tak i ludzi można kategoryzować.
No właśnie, czy rzeczywistość faktycznie tak to wygląda? Czy naprawdę mamy do czynienia ze stygmatyzacją?
Od listopada tego roku zaczęła obowiązywać Ustawa o leczeniu niepłodności, podpisana jeszcze przez Bronisława Komorowskiego. W myśl tej ustawy Urzędy Stanu Cywilnego, rejestrujące urodzenia, będą miały obowiązek umieszczania informacji o tym, że ktoś przyszedł na świat dzięki metodzie sztucznego zapłodnienia w aktach.
Postanowiłam sama skontaktować się z urzędem i tę sytuację wyjaśnić. Po dodzwonieniu się do działu rejestracji urodzeń otrzymałam informację, że owszem ustawa zaczęła obowiązywać. O tym, że dziecko jest z In vitro będzie trzeba poinformować wtedy, gdy materiał genetyczny nie będzie pochodził od partnera, z którym żyje się w związku formalnym. Jednocześnie Pani mnie poinformowała, że w akcie urodzenia taka informacja nie będzie zawarta.
Co to oznacza?
A mianowicie to, że wszystkie dzieci m.in. samotnych matek będą naznaczone. W teorii ustawa ma pomóc w zabezpieczeniu praw dziecka, również od strony finansowej, w końcu ojciec ma być znany. Może i jest to słuszne rozumowanie, ale na pewno ma drugie dno.
Po pierwsze dostęp do bardzo intymnych danych wrażliwych będzie miała spora grupa osób. W związku z tym, jak te dane będą chronione przed dostaniem się w niepowołane ręce?
Po drugie w jakiś sposób naznaczone będą osoby odbiegające od tradycyjnego modelu rodziny.
Po trzecie część dzieci również będzie naznaczona, a biorąc pod uwagę, że w katolickim polskim kraju samo in vitro uznane jest za zło, taka sytuacja może budzić niepokój.
Co w tym niepokojącego?
Tak naprawdę wszystko. Bo znaki zapytania przysłaniają te „plusy”, które zostały nakreślone w teorii. Stąd rodzi się pytanie o zasadność i „dobre” chęci twórców ustawy.
Dla wielu rodziców metoda in vitro to jedyna szansa na posiadanie upragnionego szczęścia. Mimo jak długo się przyglądam, tak nie widzę piekielnej strony tej metody, uknutej w jakimś diabelskim planie. No sorry, ale nie widzę. Może wynika to z faktu, że nie jestem aż tak „oświecona” jak co niektórzy religijni radykałowie.
Dziecko to po prostu dziecko. Często wyczekiwana latami radość. Żaden człowiek nie ma prawa oceniać wyborów ludzi, którzy każdego dnia z utęsknieniem czekają na upragniony cud.
Dlatego też informowanie o tym, że jest się dzieckiem z in vitro ma cechy stygmatyzacji, bo z góry szufladkuje i nakłada pewne znamię. A tak naprawdę jakie ma to znaczenie?
Dla mnie nie ma żadnego.
No Comments