21 wrz Czy rosną nam pierdoły?
Niby trudne pytanie, ale czy aby na pewno?
Wraz z naszą coraz większą świadomością na pewne tematy, z wiedzą o rzeczach, o których nie mówiło się jeszcze kilkadziesiąt lat temu myślimy, że naprawdę jesteśmy mądrzejsi niż poprzednie pokolenia. Dotyczy to również kwestii wychowania, które wygląda czasami jak odgrywana w polskim kabarecie parodia.
Mam wrażenie, że ogromną odpowiedzialność za taki stan rzecz ponoszą matki, które „matkują” najczęściej swoim synom, a raczej synkom czy synusiom. O dziwo jak się dobrze rozejrzeć to przykładów nie trzeba daleko szukać.
W sierpniu wracaliśmy z samotnego, tygodniowego pobytu z Krakowa do Gdańska. Z racji tego, że była to podróż bez naszej córki mogliśmy poszaleć i jako powrotny środek transportu wybraliśmy pociąg. Większość czasu przespaliśmy, ale w Warszawie, będąc około godziny 4.00 nad ranem, dosiadła się do nas matka z synkiem – użycie zdrobnienia mogłoby sugerować, że będziemy mieli do czynienia z dzieckiem, jednak nic bardziej mylnego. Jedno co jest pewne to infantylność całej sytuacji. Chłopak na oko 17 lat, wysoki jak koszykarz, a matkowanie było ciągłym elementem porozumiewania się, przechodzącego czasami w monolog.
„Michałku, chcesz chleba z szynką czy z serkiem?”
„Michałku, proszę, masz poduszkę, żeby Ci się lepiej spało.”
„Michałku, obudź się my zaraz będziemy wysiadać, a ten pociąg jedzie jeszcze dalej, więc musimy się przygotować.”
„Michałku, weźmiesz sam tę torbę, czy mam Ci pomóc?”
No pierdoła malowana. Tak sobie pomyślałam, że może to wcale nie jest odosobniony przypadek i się nie pomyliłam. Oczywiście nie tyczy się to wszystkich mężczyzn i może dotyczyć również kobiet, ale nie wiem dlaczego mam wrażenie, że matkowanie dotyczy głównie płci męskiej. Drogie Panie same wychowujecie pierdoły, które później będą oczekiwały takich samych zachowań od swoich partnerek życiowych. A raczej nie będzie można mówić w tym wypadku o partnerstwie, a o usługiwaniu, bo taki facet w niczym swojej drugiej połowie nie pomoże skoro wszystko miał podane – łącznie z wypranymi i wyprasowanymi gaciami – na tacy.
Inny przykład.
Rodzinka z dwójką dzieci w restauracji. Chłopiec i dziewczynka. Chłopiec ok. 4 lata, dziewczynka może rok starsza, a może nawet rok młodsza, tylko wydawała się starsza przez to, że była bardziej ogarnięta niż jej brat. Rodzice zamówili dania, po czym mama – zamiast dać trochę wolności i pozwolić na samodzielność – zaczęła karmić swojego synka, jakby nie potrafił jeść sam. Jego siostra nie miała problemu z posługiwaniem się łyżką. Powiem nawet, że moja córka wypadałaby lepiej, bo idąc do restauracji – w zależności od konsystencji potrawy – również je już sama, może nie zawsze trafia do buzi, ale się stara. I nie to żebym się chwaliła, bo to nie o to tutaj chodzi, ale o to kogo wypuszczamy w świat. Bo musimy pamiętać, że Ci wygłaskani synkowie później będą mężami, partnerami, ojcami. Ale czy będą potrafili nimi być i przyjąć na swoje barki całą odpowiedzialność? Bo bycie rodzicem to w dużej mierze dawanie, a nie tylko branie, oczekiwanie i życie w swoim własnym egoistycznym świecie.
Apeluję więc do matek, aby nie wyręczały swoich synów we wszystkim, ale również apeluję do synów, aby sami nie chcieli być wyręczani i potrafili się przeciwstawić zbyt natarczywej, matczynej opiece.
No Comments